17 kwi 2010

Mistrzostwo NCAA, a one-and-done rule

On zawsze byłem przeciwko wprowadzeniu obowiązkowego czekania roku po zakończeniu High School, nawet mimo faktu, że gdyby nie ten przepis tylu świetnych zawodników, tzw. one-and-done na parkietach NCAA w ogóle by nie zagrali. Greg Oden, Kevin Durant, Michael Beasley, Derrick Rose, OJ Mayo czy nawet John Wall prawdopodobnie przeszliby od razu do NBA. Z jednej strony szkoda, z drugiej patrząc realnie dla samych zawodników większego znaczenia to nie miało. 

Jest jednak pewne światełko w tunelu, które daje nadzieje że nawet mimo braku zmiany przepisów trenerzy czy uczelnie znacznie częściej będą woleli wybrać trochę gorszego gracza, który pozostanie u nich dłużej niż jeden sezon. Brzmi to trochę abstrakcyjnie bo czy nie powinno dążyć się do ściągnięcia możliwie najlepszego zawodnika? Teoretycznie tak, ale czołowe ekipy walczące o najwyższe cele powinny szukać graczy na kilka lat, a nie jeden sezon.

Zmierzam do tego, że od kilku sezonów w żadnym mistrzostwie składzie nie było ani jednego gracza pokroju one-and-done. Wnioski nasuwają się same, a najlepszym przykładem jest tu trener John Calipari. 

W ostatnich latach trener Kentucky, a wcześniej Memphis co rok do składu dodawał najlepszych zawodników prosto z High School, a mimo to w Final Four, i finale ligi był tylko raz. W 2008 roku kiedy główne skrzypce grał Derrick Rose, lecz oprócz niego był jeszcze tylko jeden freshman (choć oficjalnie sezon ten został anulowany, więc zgodnie z przepisami w FF nie było go ani razu). 

Obecny sezon miał to zmienić i zapowiadał się niezwykle obiecująco kiedy do składu Wildcats dołączyli Wall, Cousins i Bledsoe. Jednak ponownie mimo tak fantastycznie wyglądającemu składu Kentucky zabrakło w FF. 

Ale to nie wszystko, w tegorocznym FF wśród czterech ekip najlepszym pierwszoroczniakiem był Mason Plumlee z Duke, który w sezonie zdobywał średnio niewiele ponad 3 pkt i 3 zb. Rok temu w ostatecznej fazie rozgrywek również nie było ani jednego zawodnika, który spędził tylko rok w NCAA. W 2008 roku oprócz wspomnianego wcześniej Rose'a w czołowej trójce znalazł się także Kevin Love z UCLA, a w 2007 w Ohio State zagrało trzech takich zawodników, czyli Greg Oden, Mike Conley i Daequan Cook.

Idąc dalej mistrzostwo NCAA zdobywała najbardziej doświadczone drużyny spośród tych które znalazły się w Final Four. Średnia doświadczenia pierwszej piątki Florida w 2007 roku to 3.2, Kansas w 2008 również 3.2, North Carolina w 2009 3.4 i Duke w 2010 3.6. Jak widać obserwujemy tendencję zwyżkową, z czego można wyciągnąć ciekawe spostrzeżenia.  

Podsumowując i jednocześnie dając wskazówkę trenerowi Calipari, jeśli zależy mu na mistrzostwie oprócz ściągania kolejnych świetnych graczy prosto z HS powinien poszukać także kilku dobrych, którzy nie tylko będą odgrywali kluczowe role w zespole, ale także pozostaną na dłużej niż jeden sezon. 

Ostatnie lata pokazują, że finał NCAA wygrywa się nie młodymi i perspektywicznymi graczami (jednocześnie przyszłymi gwiazdami NBA), a doświadczeniem. 

Brak komentarzy: