Wczoraj nie miał siły/chęci/motywacji by to napisać, więc dziś kilka słów ode mnie.
Kanada - USA 83:103
Amerykanie zaczęli, jak we wszystkich spotkaniach do tej pory. Agresywna obrona, pressing i naciska za zawodnika z piłką oraz wykorzystując przewagę wzrostu i siły dominując pod koszami.
Tak jak było w poprzednich meczach szybko objęli prowadzenie i po pierwszych 10 minutach prowadzili już 13 punktami, a w drugiej odsłonie ich przewaga wzrosła do 20 oczek. Zapowiadało się na kolejny spacerek graczy z USA.
Na szczęście dla widowiska Kanadyjczycy się nie przestraszyli i nie poddali. Prowadzeni przez Juniora Lomomba ruszyli do odrabiania strat. W między czasie pewni swego Amerykanie jakby rozluźnieni, nie skoncentrowani, dzięki czemu po 20 minutach gry ich przewaga wynosiła tylko 6 punktów.
W 3 kwarcie zawodnicy ze Stanów zdecydowanie ruszyli do ataku, jednak świetny występ Andrew Wigginsa nie pozwolił im odskoczyć na więcej punktów. Znany z bardzo dobrej obrony, tym razem popisywał się w ataku nie tylko kończąc kontry, ale także samemu wypracowując sobie pozycję. Ostatecznie mecz skończył z 20pkt oraz 5zb i był to najlepszy jego występ na turnieju, a przypomnijmy że ma dopiero 15 lat.
Ostatnia kwarta pokazała całą moc Amerykanów. Możesz wytrzymać 20 minut, a nawet i 30, ale pełnych 40 minut fizycznie gry nie jest w stanie nikt wytrzymać. 10 równych graczy, dodatkowo najważniejsi do tej pory oszczędzani.
Właśnie Michael Gilchrist, który przez cały turniej grał mało pokazał jaka jest jego rola w drużynie. W trudnych chwilach to właśnie ten skrzydłowy brał ciężar gry na swoje barki i ostatecznie zakończył mecz notując 30pkt i 15zb. Podobnie było zresztą w pierwszym meczu przeciwko Argentynie, gdy poprowadził swój team do zwycięstwa.
Mimo, że już nie tacy skuteczni to ponownie wyróżnili się Bradley Beal i James McAdoo. Ten pierwszy zanotował 17pkt i 5 przechwytów, a McAdoo dołożył 10pkt i 12zb.
Tym razem Anthony Bennett nie potrafił poradzić sobie przeciwko wyższym i silniejszym rywalom, więc na boisku był krótko, a Kevin Pangos w prawdzie rzucił 17 pkt, jednak miał także 9 strat.
Litwa - Polska 65:75
Pierwszą kwartę Polacy zagrali fatalnie. Dużo błędów i niecelnych rzutów. Przegrywaliśmy ten mecz w głowach, bo w grze naszych reprezentantów było sporo nerwowości i złych decyzji.
Trener Szambelan cały czas z ławki uspokajał swoich graczy i w końcu po kilku minutach drugiej odsłony udało się doprowadzić do remisu i odrobić 9 punktową stratę z pierwszych 10 minut gry. Wtedy jednak znowu to Litwini przejęli inicjatywę i po chwili prowadzili 9 oczkami.
Jednemu z naszych reprezentantowi bardzo się to nie spodobało i rozpoczęło się Mateusz Ponitka Show. Trzy trójki, w trzech kolejnych akcjach, efektowny wsad po przechwycie, po którym jeden z Litwinów został ukarany niesportowym faulem, celny z linii rzutów wolnych i dwa punkty z gry, co dało w sumie 14 punktów na zakończenie kwarty i to dzięki niemu schodząc na przerwie prowadziliśmy jednym oczkiem.
W trzeciej odsłonie do zdobywania punktów dołączyli się pozostali gracze i po kolejnych 10 minutach gry prowadziliśmy 8 oczkami.
Wyraźnie zmęczeni Polacy w ostatniej części gry pozwolili zniwelować rywalom stratę i na 4 minuty przed końcem prowadziliśmy już tylko 2 oczkami. Wtedy jednak ponownie Polacy wzięli się do pracy i po kilku skutecznych akcjach wypracowaliśmy bezpieczna przewagę, której już nie oddaliśmy.
Wspomniany Ponitka spotkanie zakończył z dorobkiem 22pkt, rzucając z 66% skutecznością. Pod koszem dominował Przemysław Karnowski notując 18pkt, 13zb i 5as, choć trzeba przyznać, że pod koniec zmęczenie brało górę. Swoje zrobił także Tomasz Gielo i rezerwowy Filip Matczak.
Podobnie jak ostatnio więcej o grze Polaków możecie przeczytać na różnych bardziej popularnych stronach koszykarskich, a ja poniżej pozwolę sobie przygotować was na dzisiejszy finał, który zaczyna się już o 16.
Dlaczego Polacy nie wygrają finału ze Stanami?
Zacznę może od małego wyjaśnienia. Kibicuje Polakom z całego serca, marzę by wygrali ten mecz i zdobyli złoto, jednak po tym co widziałem i wbrew temu co piszą/mówią media nie mamy atutów przeciwko Amerykanom.
1) Zawodnicy z USA są wyżsi, silniejsi, skoczniejsi i szybsi. Przez cały turniej wzrost Karnowskiego był naszym atutem, dzięki niemu zyskiwaliśmy przewagę pod koszem. W finale tej przewagi już nie będzie - Andre Drummond jest tylko 1 cm niższy, a rezerwowy Johnny O'Bryant o 3cm. To nie przepadek, że we wszystkich meczach do tej pory Amerykanie wygrywali znacznie walkę pod tablicami.
2) Brakuje Polakom talentu. Jest Karnowski, Gielo, Ponitka czy Michalak, ale to nasze jedyne atuty w ataku. W zespole Amerykańskim jest 10 graczy, którzy mogą rzucać po 20 punktów.
3) Zmęczenie. Nie jest nowością, że reprezentacja Polski gra 7-8 osobową rotacją, podczas gdy Amerykanie w większości meczach rotowali całą 12. Dodatkowo Polacy skończyli swój trudny mecz z Litwą około 23, a finał już o 16, czyli będzie mniej czasu na regenerację. Wspominałem już, że najważniejsi gracze USA byli do tej pory oszczędzani i na boisku pojawiali się wychodząc z ławki?
4) Nigdy, w żadnej kategorii wiekowej koszykarze nie zaszli tak daleko. Nie chcę mówić, że Polacy do meczu przystąpią bez motywacji, bo trener Szambelan już o to zadba, ale obawiam się, że jeśli Amerykanie wypracują sobie kilkunastu punktową przewagę może zabraknąć tej zadziorności, którą pokazaliśmy w meczu z Hiszpania czy Litwą.
5) Nawet słabszy mecz, czy problemy ze skutecznością graczy ze Stanów za dużo tu nie zdziałają, bo zawsze znajdzie się ktoś, komu akurat będzie wpadać. Ich gra nie zależy od 2-3 zawodników, tak jak w Polskiej reprezentacji.
Obym się mylił i obym mógł dziś wieczorem wychwalać naszych pod niebosa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz